8 sie 2015

LevixJibril - ''Ratunek'

    Drewniany fotel na którym usiadłam zaskrzypiał. Oparłam się, wygodnie usadowiając się na miejscu. Westchnąwszy, położyłam dokumenty na biurku Leviego, i założyłam nogę na nogę. Szary pokój, który przypominał mi te chwilę, kiedy to jeszcze Oddział Specjalny żył. Co z tego, że głównie tu sprzątaliśmy pod czujnym okiem kaprala. Naprawdę, te wspomnienia lubiłam. Moje kłótnie z Petrą, a to żarcik z Aurorem, lub mała docinka z Eldem, no i oczywiście rozmowy z Gunterem. Za każdym razem, kiedy wchodzę do tego pokoju, przypominam sobie, jak to było.
    Levi często narzekał właśnie na to, że podczas rozmów z nim ''odpływałam''. Zanurzałam się w  własnej wyobraźni. Nie byłam jednak na tyle lekkomyślna, by w tych poważniejszych rozmowach wyłączałabym się. Pilnie zawsze słuchałam kaprala. No nie zawsze, ale jednak. Kiedy przychodził dowódca Smith, próbowałam nie słuchać. Po prostu tylko gadał i przerabiał naszą kwestię, którą zresztą wczoraj omawialiśmy. Jak coś, mam kaprala, najwyżej poproszę o streszczenie informacji, z czego raczej zadowolony nie będzie.
    Skrzyżowałam dłonie na swoich piersiach. Levi siedział na przeciwko mnie i zaglądał w te papiery, które przyniosłam. Był bardzo skupiony. Uwielbiałam patrzeć jak wbija swój wzrok w te dokumenty i milknie. Jedynie, kiedy był rozgadany, to tylko przy herbacie, co i tak było rzadkie.
    - Jibril, przynieś mi herbaty. - przemówił, a ja westchnęłam i wstałam. - Czarnej.
    - Wiem - odparłam.
I powędrowałam do drzwi. Przechyliłam je i po prostu wyszłam.
    Boże, jak ja nienawidziłam tego robić. Nie byłam, nie będę, ani nie jestem jego służącą. Sam mógłby sobie przynieść. W końcu, co poradzić? Taki był Levi. Znałam go już bardzo długo, i pamiętam jeszcze chwilę, kiedy to przydzielił mnie do oddziału. Ratował mnie bardzo często. Czasami myślałam, czy nie robi tego specjalnie, bo w końcu sama radziłam sobie z tytanami. Raz zdarzyło się, że kiedy miałam odciąć kark tej plugawej istocie, to Levi mnie wyprzedził! Teraz, kiedy sobie to przypominam, to się śmieję.
    Przystanęłam przy drzwiach kuchni. Eren siedział przy stole wraz z Arminem i tą czarnowłosą dziewczyną. Co prawda nie pamiętałam jej imienia. Nie przypadłyśmy sobie do gustu.
    - Dowódco! - Eren wstał i pomachał mi dłonią. Zaśmiałam się. Co prawda, nie byłam żadnym ''dowódcą'', a zastępcą kaprala. Eren wiedział to, jednak miał szacunek do każdego z Oddziału Specjalnego. No, miał. Teraz ma tylko do Leviego i mnie.
    - Słucham - Zrzuciłam swój warkocz z ramienia. Odwróciłam się na pięcie i podeszłam do metalowego czajnika, po czym nastawiłam wodę i przygotowałam kubek z herbatą. Eren chyba się nad czymś zastanawiał.
    - A, w sumie nic. - rzekł, a ja uśmiechnęłam się delikatnie.
    Po kilku minutach herbata była gotowa. Złapałam za wystający element szarego kubka, po czym zaczęłam powoli kierować się do gabinetu Leviego.
    Nie wiem, ile on tam już czeka. Dziesięć minut? Może więcej? W żadnym razie muszę się pośpieszyć. Lubię, kiedy on jest rozgadany. Znaczy, mówi trochę więcej. Trochę... wyrzuca z siebie chyba sto słów dziennie. Pewnie tylko tyle. W sumie ja też mało mówię. Wszyscy zwracają mi na to uwagę. Jestem typem samotniczki i wolę przebywać na zewnątrz lub czytać książki.
    Złapałam za klamkę od drzwi. Otworzyłam je, nawet nie pukając. Levi czasami zwraca mi na to uwagę, że powinnam szanować ''jego prywatność". Ale no przepraszam bardzo, to też mój gabinet.
    Ponownie usiadłam na fotelu. Postawiłam herbatę na biurku, którą natychmiast pochwycił Levi.
Dalej obserwowałam już tylko pokój. Te szare ściany zazwyczaj musiałam oglądać. I nie, nie nudziły mi się. No dobra, skłamałam.
    Wbiłam swój wzrok w podłogę. Brązowe panele zapewne umyte przez Leviego, błyszczały. Mogłam się nawet w nich przeglądać.
    Nie zdążyłam już nic więcej oglądnąć, gdyż nagle Levi o mało co nie zakrztusił się herbatą. Natychmiast podniosłam swój wzrok na niego.
    - Cholerny Erwin... - syknął.
    - Co jest? - spytałam poważnym tonem.
    - Jutro wyprawa.
    - Jutro?! - warknęłam i podniosłam się z fotela. Levi wyglądał na lekko zaniepokojonego. Ostatnia nasza wyprawa była dokładniej wczoraj. Tak, wczoraj.
    Od wczoraj właśnie mieliśmy nowych kadetów. Jedna trzecia nich przeżyła. Połowa została ranna. Dowódca musiał mieć jaja, skoro chciał wysłać świeżo upieczonych zwiadowców!
    Czy to w ogóle było dozwolone?!
    Wyprawa, z tego co pamiętam, powinna odbywać się co pięć dni. Czasami była tydzień później, lub nawet dwa.
    Ale to jest... przesada. To jest mordowanie kadetów...
    - Musimy z nim porozmawiać! - warknęłam, a Levi uniósł brew.
    - Po co? Rozkaz, to rozkaz - odparł, a ja rozszerzyłam oczy. - Nie powinnaś się martwić. Nie będziesz tego widzieć. Ponieważ nie jedziesz na wyprawę.
    Zaczęłam kaszleć. Moje serce biło strasznie szybko. Nogi miałam jak z waty. Nagle poczułam, że tracę kontrolę nad moim ciałem. Levi to zauważył, więc szybko wyminął biurko i złapał mnie za ramiona, potrząsając moim ciałem. Ciężko dyszałam. Brakowało mi tlenu. Nie, to nie było jedynie przez tą informację.
    Chorowałam na astmę.


*
Wdech i wydech... wdech i wydech... oddychałam.
    Jęknęłam. Nigdy nie miałam aż tak silnego ataku. Rzadko kiedy w ogóle miałam ataki!
    Zacisnęłam swoje wargi w wąską linię. Powoli kontaktowałam się z światem, więc mogłam nawet już otworzyć oczy, czy podsłuchać rozmowę Leviego i Erwina...
    Zaraz, rozmowę?
    Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że leżę w skrzydle szpitalnym dla zwiadowców. Na pewno zajęła się mną Hanji, czego w sumie trochę się obawiałam. Mam nadzieję, że nie wstrzyknęła mi czegoś do...
    - Ile było ofiar?
    - Około dwustu.
Otworzyłam oczy. Szepty, które słyszałam, pochodziły zza drzwi. Wytężyłam słuch.
    - Rannych?
    - Trzystu...
O czym oni gadali?! Czyżbym przespała przez tą, cholerną astmę, wyprawę? Nie! Nie mogło być, a co jeśli...
    Poczułam ogromny ból. Bolała mnie głowa. Podniosłam dłoń i dotknęłam swojego cz... bandażu...? Zmacałam całą twarz. Bandaż. Na czole. Czemu?! Co się w ogóle dzieje, do cholery?
    Kremowe ściany pokoju sprawiały, że czułam się lepiej. Nareszcie mogłam odpocząć od tego szarego gabinetu.
    Drzwi otworzyły się niespodziewanie szybko. Ja natomiast ekspresowo położyłam się w niedbałej pozie i okryłam kołdrą. Do pokoju badajże wszedli dwaj rozmówcy.
    - Nie udawaj, że śpisz - Nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Levi. Zachichotałam i odwróciłam się w jego stronę, czego się całkiem nie spodziewałam, bo właśnie byłam za blisko jego twarzy.
    Zarumieniłam się. Levi dotknął dłonią mojego czoła, potem policzka, a na końcu ponownie czoła. Westchnął. - Już myślałem, że masz gorączkę. - odparł, a ja ponownie zachichotałam.
    Chwila!
    - Erwin, kurwo! - wydarłam się, panicznie siadając. Zdałam sobie sprawę z tego, że powiedziałam ''kurwo'' na dowódcę. Szybko zatkałam usta i spojrzałam na zaskoczonego Smitha, który podpierał się o ścianę. Na jego twarzy zauważyłam coś dziwnego. Miał bandaż owinięty wokół oka. Przełknęłam ślinę. - Dowódco, do cholery, wyjaśnij mi, o co chodzi! Dlaczego leżę w skrzydle szpitalnym? Po co ten bandaż na moim czole? O co chodzi z wyprawą?!
    - Pamiętasz, jak prawie zemdlałaś w gabinecie?
    Kiwnęłam głową.
    - Zemdlałaś. Levi, chociaż trzymał cię za ramiona, to puścił. Uderzyłaś głową o kant biurka. Hanji zajęła się tobą.
    Moje powieka zaczęła drgać.
    - Po drugie, wyprawa była tylko dla kadetów. Chcieliśmy ich sprawdzić bez nadzoru tych silniejszych. Już po dwóch godzinach wróciliśmy. Z ciałami martwych. Z rannymi.
    - Jaką ciotą trzeba być, by wziąć kadetów bez nadzoru?! Jak oni sobie radzili?!
    Byłam całą tą sprawą zbulwersowana. Erwin i Levi. Levi i Erwin. Co oni sobie myśleli?! Śmierć kadetów poszła na marne...
    - Najwyraźniej dużą - potwierdził kapral.
    - Czy Eren żyje?! A Armin? Czy Jea... - Nie dokończyłam, gdyż kapral przyłożył swoje wargi do moich ust.
    Co to było...?!
    Nie był to pocałunek, a zwykłe muśnięcie. Erwin wtedy zamknął oczy, a Levi już po dwóch sekundach ode mnie się oddalił.
    - No już, zamknij się. Oni żyją.
    Kamień spadł z serca...
    Chwila!
    - Le... Leeevi! - O, zdziwienie, Erwin wyszedł.
    - Słucham.
    - Dlaczego to zrobiłeś?! - wykrzyczałam i uderzyłam go w policzek. Prawie stracił równowagę. Opadł na krzesło, które sobie stało obok mojego łóżka.
    - Musiałem zatkać ci czymś usta.
    - I dlatego mnie po-ca-ło-wa-łeś?
    - Może.
        Zaczęłam robić się czerwona ze złości, jak i zawstydzenia.
 Kapral nigdy taki nie był. Nie dla mnie! Dla nikogo! Zawsze myślałam, że jest aseksualny, lub że jest z Petrą... nie wiem... Gdyby był tu teraz Aurou, to pewnie złagodził by tę sprawę. Gdyby była tu Petra, to by mi pomogła... a jej nie było... ponownie poczułam ból głowy. 
        Raz się żyje!
Złapałam za kołnierz kaprala i przyciągnęłam go do siebie. Po czym złożyłam na jego ustach śmiały, lecz delikatny pocałunek z lekkim końcowym muśnięciem.
        Spojrzałam na niego. Miał zrelaksowany wyraz twarzy. Krew poszła mi z nosa, co od razu musiałam zatamować.
        - Śmiało.
Osiągnęłam szczyt. Byłam tak czerwona. Chciało mi się śmiać. Nie wiedziałam, czemu Levi tak zareagował. Wdech i wydech. Ponownie.
        Złapał mnie za dłonie. Wtedy zdałam sobie sprawę, że naprawdę kocham kaprala Leviego. Wcześniej nie byłam pewna tych uczuć. Bałam się odrzucenia. Nie rozumiałam, dlaczego tak się stało. Równie dobrze mógłby przelecieć Erena. Albo Erwina.
       Co ja gadam?
       Nim mrugnęłam, Levi mnie już pocałował.


      - Ekhem, ekhem...
      Panicznie otworzyłam oczy. Erwin, który przede mną stał, trzymał w dłoni papiery, bez żadnego słowa uderzył mnie nimi.
       Co, kurde?
       Podwórko.
       Zebranie.
       Levi.
       No właśnie, Levi!
       Zaczęłam analizować fakty; znowu to zrobiłam. Znowu odpłynęłam. I jeszcze Erwin się skapnął! Cholera jasna, jakim cudem?! To było wtedy takie realistyczne.
      - Masz coś na swoją obronę?
      - Nic. - mruknęłam, przecierając oczy. - Po prostu nie chce mi się udawać, że cię słucham.
      Erwin westchnął.
      - Mogłabyś przynajmniej udawać.
      Zachichotałam.
      - Mogłam.
      - Tak to już jest - Usłyszałam głos Leviego, przez co o mało nie dostałam zawału. Stał za mną. - Tak mają twoi żołnierze.
      Zachichotałam. Erwin jedynie coś tam mruknął i odszedł. Chyba tylko ja umiem przespać na stojąco kazanie Smitha. Chociaż....
      - Dzięki, Levi.
      Prychnął. Czasami naprawdę byłam mu wdzięczna. Uśmiechnęłam i złapałam za jego kołnierz, po czym pocałowałam go w policzek. - Naprawdę dziękuje.
     A z jego strony usłyszałam tylko kolejne prychnięcie.


________
Ej. Gadać. Kto. Rzucił. Na. Mnie. Klątwę. Że. Nie. Mogę. Pisać. Komedii?!
Kurde, nawet zdania były kiepsko ułożone. Coś jest nie tak. Mówię wam. NASTĘPNYM RAZEM JUŻ NA PEWNO SIĘ POSTARAM.
No, Misia. Zamawiaj Miadella x Levi. xD
Pozdro,
wasza niedouczona,
Nashiś.

3 komentarze:

  1. To było zajebiste xD bardzo mi się spodobało i nawet 2 razy sie zaśmiałam :v
    Nie martw się. Ja ostatnio niczego nie potrafię pisać ;) I co ci tak zależy na tym Mia&Levi? XD masz jakiś niecny plan?

    OdpowiedzUsuń